W tym roku pojechaliśmy całą rodziną na wakacje do Barcelony. Założenie było proste: miało być miejsko, hałaśliwie, pełno ludzi, plaża i morze, muzea i przede wszystkim smacznie. Zrezygnowliśmy z ofert biura podróży, ponieważ nie interesuje nas Costa Brava, raczej chcieliśmy poczuć się jak mieszkańcy Barcelony. Chcieliśmy żyć w sercu Barcelony - no i udało się. Poranne zakupy były już przyjemnością , jak co dzień zakup bagietek i chleba w piekarni, po tygodniu już wiedzielismy, jak zamawiać po hiszpańsku nasze pieczywo do śniadania i osobne do potraw z owocami morza. Potem wycieczka do mercatu Santa Caterina ( 50 m od naszego mieszkania), by kupic "coś " na obiad. Piszę "coś" , ponieważ nasze menu uzależnione było od tego, co nam spodoba się w danym dniu, oraz czy sprostamy temu wyzwaniu :). Ku naszemu zdziwieniu poznaliśmy dwa oblicza zakupów: sprzedawcy nie anglojęzyczni byli bardzo uprzejmi, wszyscy bardzo chętnie chcieli pomóc nie hiszpańskojęzycznym turystom i było nam trochę głupio nie dokonać u nich później zakupów. Nie było sprzedwcy, który miał wszystko i w przystępnej cenie. Ta różnorodność ryb, owoców morza, kolorowych owoców i warzyw przyprawiała nas o zawrót głowy, aż trudno było zdecydować się na coś konkretnego. Mieliśmy jedną zasadę - staramy się nie powtarzać naszych potraw, bo tak wiele przed nami :).
Dopiero po śniadaniu mogliśmy ruszyć na miasto - Witaj Barcelono !
|
Barceloneta - w lokalu nie ma już miejsca:) |
|
kultowe miejsce - bar Leo |
|
bar Leo |
|
zdjęcie autorstwa G.G. |